sobota, 31 maja 2014

Schizophrenia.

w pewnym mieście na ulicy, 
gdzie nic nigdy się nie zdarza
urodziłem się bez krzyku 
i w dodatku bez lekarza

w dzieciństwie od niechcenia, 
pogrążony w samotności
hodowałem urojenia 
o pokoju i wolności

w szkole kiedy kumple 
zażywali narkotyki
ja wierzyłem w sprawiedliwość 
i uczciwość polityki

byłem dobrym katolikiem 
i w heteroseksualnym związku 
żyłem z moją żoną, 
gdy nas z sobą ożeniono

życie upływało według 
idealnego schematu
nie paliłem i nie piłem, 
nie gwałciłem, nie skarżyłem się na nic

ideologią było przeżyć do pierwszego
pracowałem w supersamie i zadowolony z tego
przynosiłem wypłaty, do domu na spłaty
zadłużenia bankowego bardzo regularnego

jak gdyby nigdy nic, 
wyszedłem z domu nocą w maju, 
było ciepło

rozebrałem się do naga 
i widziałem 
czerwone gwiazdy jak spadają
i widziałem 
spalone miasta 
i widziałem tłumy ludzi

ruszyłem ręką - umierali, 
potem drugą - rozstąpiły się niebiosa
biała droga brukowana wprost do boga

mogłem mówić z nim o wszystkim o czym chciałem
moje oczy pełne łez, a w sercu władza

ponad światem 
unosiłem się spełniony
ponad światem 
rozpostarłem moje dłonie

i już byłem niemal bliski zrozumienia
zrozumienia tajemnicy wszechstworzenia

schizofrenia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz