Patrzę na swoją zmęczoną twarz w lustrze. Podkrążone oczy przypominają mi te kilka godzin w nocy, kiedy zapala się we mnie pewna iskra nadziei, że może ocknę się z tego martwego letargu uczuć i w końcu znowu zacznę odczuwać.
Moją twarz oświetlają promienie całkowicie niespodziewanego w tym czasie Słońca, które przyszło nie wiadomo skąd, nie wiadomo dlaczego. Pojawiło się nagle i nieoczekiwanie weszło do mnie i jak gdyby nigdy nic, nawet nieświadomie wsparło mnie w trudnych dla mnie momentach.
Mimo całego natłoku pracy, plątaniny myśli w głowie, wbił się w puste miejsce i tkwi tam, zadziwiając mnie swoim uporem i determinacją, by trzymać się tam i nie puszczać.
Miał być mur obronny.
Miała być ciężka artyleria na straży.
Miała być fosa pełna krokodyli.
Miałam być jak twierdza nie do zdobycia.
A poddałam się.
I płynę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz