wtorek, 30 maja 2017

To surrender.

Patrzę na swoją zmęczoną twarz w lustrze. Podkrążone oczy przypominają mi te kilka godzin w nocy, kiedy zapala się we mnie pewna iskra nadziei, że może ocknę się z tego martwego letargu uczuć i w końcu znowu zacznę odczuwać.
Moją twarz oświetlają promienie całkowicie niespodziewanego w tym czasie Słońca, które przyszło nie wiadomo skąd, nie wiadomo dlaczego. Pojawiło się nagle i nieoczekiwanie weszło do mnie i jak gdyby nigdy nic, nawet nieświadomie wsparło mnie w trudnych dla mnie momentach.

Mimo całego natłoku pracy, plątaniny myśli w głowie, wbił się w puste miejsce i tkwi tam, zadziwiając mnie swoim uporem i determinacją, by trzymać się tam i nie puszczać.

Miał być mur obronny.
Miała być ciężka artyleria na straży.
Miała być fosa pełna krokodyli.
Miałam być jak twierdza nie do zdobycia.

A poddałam się.
I płynę.

środa, 24 maja 2017

Mess.

Z godziny na godzinę dzień coraz bardziej chyli się ku upadkowi. Balansuję na krawędzi życia i pustki, staram się utrzymać równowagę. Bez niczyjej pomocy. 
Zachwiał się mój fundament, wszystko stało się niepewne, nie mam się czego chwycić, nie mam czego się złapać, by nie spaść w wielką pustą przestrzeń pełną mgły i czerni.
Jestem w miejscu i nie wiem co mnie czeka. Nie wiem czy gorszą wizją jest, że moje życie zawsze będzie tak wyglądać, że codziennie będę się budzić z przekonaniem, że stoję w martwym punkcie czy może to, że nie widzę swojej przyszłości. Stała się tak niejasna i zamglona, że nie ma mowy by cokolwiek dostrzec.
Jestem martwa. Czuję się martwa w środku. 

A w głowie mam bałagan. Pełno niepoukładanych myśli, które pospadały ze swoich półek, łamiąc po drodze wszystkie inne.

wtorek, 16 maja 2017

The End.

Grunt pod nogami się usunął, zniknęła każda podpora i każdy filar, który podtrzymywał mnie bym nie spadła na dno, i który trzymał mnie w ryzach, bym nie wahała się odważnie stąpać po ścieżce życia.
Gdy ktoś pyta "Jak się czujesz?" czy "Co u Ciebie?" podaję tylko wersję oficjalną - "Wszystko w porządku" i zmieniam temat, by nie zacząć płakać z powodu wersji nieoficjalnej.
Czuję się jak kryształowa waza, która została rzucona o ścianę, przez człowieka, który o nią najbardziej dbał, przez swojego właściciela. Rozpadłam się na miliony kawałków i większości z nich nie jestem w stanie pozbierać, nie jestem w stanie zebrać siebie i swojego życia z powrotem w całość, choć wmawiam wszystkim, że jest wszystko w porządku.

sobota, 13 maja 2017

Pillar.

Nigdy nie uważałam, że jestem stworzona do wielkich rzeczy. Nie ciągnęło mnie nigdy do zmieniania świata na lepsze, do opracowywania przełomowych wynalazków i ciężkiej pracy, która się z tym wiąże.
Brak mi ambicji i samozaparcia. Nie celuję wysoko, bo to bez sensu, skoro i tak się nie uda i są ludzie lepsi ode mnie. Ponadto nie odczuwam takiego wparcia ze strony bliskich, jakiego bym potrzebowała. Bo wymagam go więcej niż inni ludzie. Ktoś musiałby mnie pchać do przodu, a wiem, że nikt na to nie powinien być skazany.
A dlaczego nie mam tego wsparcia?
Bo sama jestem wsparciem.
Jak, ktoś, kto jest filarem, może potrzebować takiego filaru?
Nie chcę wielkich rzeczy, chcę pomagać najbliższym osiągać najmniejsze cele lub największe marzenia. Pomóc im w odrobieniu pracy domowej, czy w załatwieniu wakacji na Karaibach. W napisaniu referatu czy pomocy przy realizacji ważnego projektu do pracy.
Wpieram ludzi, bo chcę, żeby wiedzieli, że ze swoimi problemami/zadaniami nie są sami, że ktoś zawsze im pomoże, że ktoś ich będzie wspierał, nieważne co by się stało.
Bo sama takiego wsparcia pragnę. Skrycie mam nadzieję, że taki człowiek też potem mi pomoże. Ale niestety.
Daję bardzo dużo z siebie, ale gdy chcę coś zrobić dla siebie, zawsze wszystko trafia szlag. Druga osoba zapomina, olewa moje potrzeby, albo po prostu nie zauważa, że pragnę tego wsparcia.