Poruszyłam stary kurz
odświeżyłam zapomnienie
rozdrapałam dopiero co zagojone rany
błąd spowodowany przypadkiem
teraz wszystko się odświeża
mimo tego, że nie chcę pamiętać
bo było zbyt dobre
bo dało zbyt dużo pieprzonej nadziei
i odeszło.
Jestem naiwna
łatwowierna
spowodowałam nienawiść
do samej siebie
Monotonia pożera moje życie. Pożera je w najbardziej monotonny sposób. Kawałek po kawałku. Powoli i spokojnie. Żadnych ekscytacji, uniesień, piękna, cudów...
Choć skłamałabym gdybym powiedziała, że jest tak cały czas. Czasem monotonia krztusi się moim życiem i zaczyna się coś dziać. Gdy spotykam TYCH ludzi, sprawiają, że moje życie choć na chwilę jest dla mnie przyjemne. Przypominam sobie, że jednak nie jest tak źle żyć.
Tak bardzo chcę nic nie czuć, tak bardzo chcę być tak naprawdę obojętną na wszystko, co się wokół mnie dzieje. Chcę mieć "wyjebane" na wszystko - na ludzi, na uczucia, na sytuacje, na problemy.
To wszystko zaczyna mnie dobijać swym ogromem i negatywnymi emocjami jakie za sobą niesie. Dlatego nie chcę czuć. Nie chcę odczuwać. Mogę nawet przestać się uśmiechać.
Cisza, ja i czas. Dokładnie to znajduje się między czterema ścianami, w których jestem. Jestem tak bardzo obojętna na wszystko to, co z zewnątrz próbuje się do mnie dostać. Wygląda na to, że życie się polepsza. Chcę, żeby się polepszało w ten sposób, przez to i w tym czasie. Chcę żeby nie bolało.
Czekając na rozwój wydarzeń popijam kawę, która ogrzewa moje ciało od wewnątrz. Lecz jest jeszcze jedna maleńka iskierka, która powoduje ciepło. Nadzieja powróciła, ale wydaje się, że tym razem jest pokładana w dobrej drodze ku przyszłości. Jednak muszę uważać, bo jeden nieostrożny lub zbyt śmiały krok może mnie zgubić. Znów. Znaki mówią, że droga jest dobra, ale znaki można interpretować na różne sposoby... Nie chcę się zgubić. Tym razem to ja rozpoczęłam wędrówkę i nie chcę by to co zrobiłam poszło na marne.
Boję się.
Jest za dobrze jak na to, co zawsze mi się przytrafia. Nie chcę w to uwierzyć, by potem tak bardzo nie żałować. Boję się, że przez przypadkowe powiedzenie kilku słów za dużo, wszystko może runąć. Znasz to uczucie, gdy zawsze kiedy się starasz, wszystko się pierdoli? Mówią mi, to się nie staraj. Łatwo powiedzieć. Zawsze chcę żeby wszystko było jak najlepsze, dlatego się staram. Staram się, bo mi zależy.
Wierzę, że gdzieś na świecie jest osoba, która jest moją idealną połówką. Może być w Polsce, w Anglii, w Chinach, na Tajwanie. Najprawdopodobniej nigdy jej nie spotkam. A mężczyzna, z którym będę (jeśli będę), niekoniecznie będzie tą idealną parą. Mogę przez całe życie myśleć, że to jest ten jeden jedyny, a okaże się, że gdzieś tam istnieje człowiek, który jest lepszy niż on.
Ale najprawdopodobniej nigdy się tego nie dowiem. Na świecie żyje 7 miliardów ludzi. Jak wśród nich znaleźć tego idealnego? Niewykonalne...
Nie mam siły iść dalej bez wsparcia. Nie mam się na kim podeprzeć. Chcę mieć Jego, który powie mi "nie martw się, nie bój się przyszłości, jestem tu."
Przyszłość mnie przeraża. Boję się tego co ma zamiar przynieść, a z drugiej strony łaknę niewiadomej. Potrzebuję zmian, a jednocześnie boję się ich.
Chcę czegoś/kogoś, co/kto da mi siłę. Chcę czegoś/kogoś, co/kto da mi nadzieję, która zaczyna we mnie powoli zanikać. Już nie czuję tego co wcześniej.
Kiedyś było to pragnienie niewiadomego, nowego, czego jeszcze nie dane było mi poznać. Potem nagle przyszło, zupełnie nieplanowane, zaskakujące.
Lecz przeminęło, zniknęło coś co dawało mi siłę do przetrwania. Ale nie mogłam się poddać. Postanowiłam byc silną, niezależną i bezwzględną dla życia.
Jakże bardzo się pomyliłam. Przez krótki okres nawet się udawało, myślałam, że skoro wiem jak to smakuje, nie będę już tego łaknąć.
W jakim wielkim błędzie byłam. Po jakimś czasie, to uczucie wróciło ze zdwojoną siłą. Zaznałam Szczęścia, które ode mnie odeszło.
I przyszło to Uczucie. Zaczęło się dobijać do moich drzwi, aż w końcu wpadło nieproszone, wymazując ze mnie wszystko oprócz Pragnienia.
Zaczęłam pragnąć spowrotem tych cudownych rzeczy, bo wiem jak wspaniale smakują, jakie są genialne i jakie szczęście mi dają.
Jednak Uczucie sprowadziło Pustkę i Pragnienie. Nadchodzą falami, raz uczucie pustki, raz chcę otrzymać. Na przemian nic nie czuję i cholernie pragnę.
Nie wiem co jest gorsze. Wewnętrzna pustka? A może pragnienie czegoś, co nie jest dane Ci posiadać? Właśnie na te dwa uczucia składa się moja egzystencja.
Szukam ciągle Tego, lecz nie potrafię/nie mogę Tego znaleźć. Szukam w różnych miejscach licząc na znak, ze może to jest to, czego tak bardzo potrzebuję.
Ale ciągle ponoszę klęskę za klęską. To ze mną jest cos nie tak, czy ze światem? Nie potrafię już wytrzymać kolejnych porażek. One niszczą mnie od środka.
Idę. Ostre kamienie ranią moje stopy. Z każdym krokiem zostawiam za sobą coraz więcej krwi. Brnę dalej w beznadzieję, nie okazując bólu, nie pokazując jak cierpię. Wiatr zwiewa mi włosy otulając delikatnym podmuchem twarz, jakby chciał głaskając ją, dodać mi otuchy. Lecz potem wzmaga się przebijając przez każde włókno sukienki, odkrywając swoje prawdziwe oblicze. Nieokiełznany uderza we mnie raz po raz, czyniąc moją drogę coraz trudniejszą. Stopy bolą coraz bardziej. Między drzewami słychać miarowe oddechy wilków, które wyczuły krew. Czuwają, czekając na moment dogodny do ataku.
Codziennie spadam coraz niżej. Nikt mnie nie łapie. Pustka i ciemność zdają się powiększać i wchłaniać mnie coraz bardziej. Nikt mnie nie chce złapać. Zatracam się w sobie coraz bardziej, a mroczne chwile nastają coraz częściej. Nikt mnie nie złapie. Przestaję doznawać wyższych uczuć, przestają dla mnie istnieć. Są nieosiągalne. Nie mam w sobie nic.
Czuję życie. Ale nie czuję, że żyję. Cała radość życia wydaje się wyparowywać, bo nie ma jej z kim dzielić. Kolejne dni zdają się być puste, przstaję doznawać prawdziwej radości. Bo jednak są jej różne rodzaje. Pseudoradość, to te najgłupsze rzeczy, które sprawiają, że z gardła wydobywa się dźwięk, który idzie poźniej w zapomnienie, bo głowa znów zajęta jest pustką... Ja łaknę tej prawdziwej radości. Szczerej, wydobywającej się wprost z serca, która wprawia ciało, umysł i ducha w stan niewypowiedzianej ekstazy. Chcę czuć, że każdy dzień jest inny. Że mam się z kim cieszyć. Że spowrotem zaczynam pisać swoją własną historię... Lecz na razie - monotonia, biel, pustka. Myślę, że gdybyś mnie zabił, nie poczułabym różnicy.
Zachód Słońca. Ochota, żeby uciec daleko. Żeby na końcu drogi wpaść w ramiona osoby, która ma to coś, które uwielbiasz. Wiesz o co mi chodzi. Tak. Czujesz to całym sobą. Pragniesz jak ja. Pragniesz wolności wypełnionej związaniem. Taaak... Też to czujesz. Znasz to uczucie.
2 ja
On? A może on? Skąd wiesz czy tak? Dlaczego przypuszczasz, że nie? Wiedziałaś, że coś wskazywało na to, że tak, ale to zignorowałaś? Błędy, błędy, gmatwanie w myślach i osądach. Pomoc się przydaje, ale to Ty decydujesz. Mądrze? Głupio? Twoja sprawa.
3 ja
Zachód i wschód. Koniec i początek, Coś musi się skończyć, żeby coś mogło się zacząć. Początki są trudne? Zakończenia są ciężkie? Pff, pierdolisz, bo nie możesz się wziąć za siebie. Ale czy nie widzisz sam, że nie idzie? To Twoja wina! Natłok myśli. Walka w środku.
4 ja
Spójrz na mnie. Zobacz mnie. Chcę cię. Brzuch, śmiech, usta, słowa, ręce, smutek, ramiona, głos, twarz... Zobacz mnie. Chcę zobaczyć Ciebie. Daj mi to. Chcę. Jesteś piękny. Wszędzie. Pragnienie. Brak. Dlaczego? Bo tak.
Nadzieja jest mordercą.
Nadzieja boli.
Nadzieja jest katem.
Pokładam za dużo nadziei w ludziach, których poznaję. Nadzieja skłania mnie do tego, żeby wierzyć w lepsze jutro, ale za każdym razem spotyka mnie zawód. Za każdym razem "robię sobie nadzieję" i za każdym razem wszystko okazuje się fiaskiem.
Ale nie potrafię zmienić mojej natury, nie potrafię działać wbrew niej, bo ja i nadzieja staliśmy się jednym. Ona mnie niszczy, zabija, ale wciąż we mnie tkwi, bo ja nie potrafię się jej pozbyć.
"Well I guess, I should stick up for myself, but I really think it's better this way. The more you suffer, The more it shows you really care. Right? Yeah!"
Miewam momenty, w których nie mam ochoty na nic. Tylko zasnąć i czekać na wybawienie. Czekać na lepszy czas, miejsce, ludzi, uśmiech. Nie mam ochoty rozmawiać, nic mnie nie cieszy.
Czuję pustkę. Płaczę, bo nie mam po co płakać. Nie tęsknię, ale czuję się pusta. Wyprana z emocji. Czasem.
Śmierć zagląda w moje oczy, ale usiłuję na nią nie patrzeć, bo w głębi nie chcę się z nią spotkać. Jeszcze nie teraz.
myśli na uwięzi
nie daj popłynąć
nie wypuść potwora
nie może zawładnąć
kłótnia
spory
rozerwana na strzępy
ścięgna myśli
kości samotności
pozbieraj mnie
poskładaj
ciało oddycha
wnętrze jest stłuczone
plastry nie wystarczą
Taka ja jestem dziś zmęczona
Tak mi dzisiaj bardzo źle
Proszę weź mnie do doktora
Proszę weź uratuj mnie
Taka ja jestem dziś zmęczona
Tak mi dzisiaj bardzo źle
Już nie mogę, ja umieram
Już nie mogę, nie!
[...]
Nie ogarniam, Jezus Maria,
Nie ogarniam, nie
Zamiast głowy wieża ciśnień
Zamiast jednej głowy – dwie
Nie ogarniam Jezus Maria,
Nie ogarniam, nie
Ściana płaczu, ściana śmiechu
Zamiast jednej ściany – dwie
Dawno temu, daleko stąd płynęła rzeka. Wartka, energiczna, która zawsze była bogatym potokiem. Na jej końcu stworzono studnię głęboką i skalistą. Woda wlewała się do studni, a poziom wody w niej, jakimś magicznym sposobem zawsze był taki sam, zawsze wysoki. Studnia była szczęśliwa, że rzeka daje jej wodę.
Jednakże pewnego dnia rzeka pomyślała, że może ulży studni, bo pewnie trzymanie takiej ilości wody w sobie jest ciężkie. Ukształtowała więc z siebie stworzenie, któremu ciężko było żyć bez wody, bo nadal było tym samym z rzeką. Studnia chętnie dawała wodę, stworzenie nie musiało się męczyć by z niej ją zabrać.
Jednak w którymś momencie rzeka i stworzenie zauważyły, że wody w studni cały czas ubywa, z dnia na dzień jest jej coraz mniej. Rzeka zdwoiła swoje wysiłki i wlewała jej coraz więcej w studnię, w tej jednak nic się nie zmieniało. Po pewnym czasie stworzenie nie mogło bez wysiłku wyciągnąć wody, zawsze się przy tym męczyło, a i skutki jego starań były marne.
Rzeka postanowiła coś z tym zrobić.
Jednak nie wiem co było dalej. Nikt nie wie co będzie dalej. Okaże się czy studnia zrozumie co rzeka chce przez to powiedzieć.
a gdyby tak
zasnąć snem wiecznym?
a gdyby tak
położyć się, zamknąć oczy, uspokoić serce
a gdyby tak
już się nie obudzić?
nie będzie zmęczenia
nie będzie braku
nie będzie "nie-"
Czy znajdę powód by nie zasnąć?
Czy ktoś/coś da mi energię, by nie czuć zmęczenia?
Czy ktoś chce położyć się koło mnie, patrzeć w moje oczy i sprawić by serce zaczęło bić szybciej i mocniej?
szukać powodów
szukać kogoś
szukać czegoś?
czekać
wciąż i wciąż
aż ten ktoś
aż to coś
znajdzie w końcu mnie?
czekać
okaże się wtedy
czy jestem dla kogoś
czy jestem dla czegoś
warta niezasypiania
czekanie męczy
szybciej zasnę
Nie mogę znieść Twojego widoku
Nie mogę znieść tego, przez co musiałem przez Ciebie przejść
Twoje życie jest kłamstwem, które będziesz ukrywać
Czy takie okropne jest Twoje wnętrze?
Nie mogę znieść myśli o Tobie
Nie mogę znieść wszystkich rzeczy, które robisz
Dlaczego starasz się usprawiedliwiać?
Jesteś po prostu zbyt przestraszony by być sobą
Niech, to wszystko odejdzie
Patrzę na Ciebie, wszystko co widzę, to człowiek zbyt przestraszony by naprawdę być sobą.
Nie mogę znieść tego, przez co musiałem przez Ciebie przejść
Nie mogę znieść myśli o Tobie
Ukryte kłamstwa, które ukrywasz
Czy takie okropne jest Twoje wnętrze?
Niech, to wszystko odejdzie
Patrzę na Ciebie, wszystko co widzę, to człowiek zbyt przestraszony by naprawdę być sobą.
Tak bardzo starasz się być pożądanym. Złe emocje czynią Cię odsłoniętym
Myślę, że bycie człowiekiem polega na jednej rzeczy. Byciu sobą, wtedy ze wszystkim sobie poradzisz
Jesteś zbyt przestraszony by naprawdę być kimś, kto nie jest fałszywy, kto się tym nie przejmuje.
Bądź sobą, wtedy ze wszystkim sobie poradzisz.
Oszustwo!
Oszukuj, pożałujesz tego, pożałujesz tego!
Niech, to wszystko odejdzie
Zastanawiałeś się kiedyś czy naprawdę jesteś sobą? Czy jesteś kimś za kogo się postrzegasz? Czy siedzi, ukrywa się w Tobie coś, o czym nie masz pojęcia? Czy robisz czasem rzeczy, których nie potrafisz wytłumaczyć, uzasadnić?
Byłam dziś w miejscu, w którym przez pewien okres czasu gromadzi się bardzo dużo ludzi. Ale nie chcę mówić o pobycie...
Patrzyłam na ludzi zgromadzonych w tym miejscu. I przeraziłam się.
Widziałam ludzi, którzy w tym roku wchodzą do mojej szkoły. Bolało.
W szkole, wśród ludzi dwa lata starszych ode mnie, można znaleźć pełno osobliwości, ludzi, którzy odróżniają się od innych, którzy nie są tacy jak wszyscy i przy tym nie wywyższają się i potrafią porozmawiać z każdym niezależnie czy jest ładny czy nie. Czy jest bogaty, czy nie.
Wśród ludzi rok starszych ode mnie są te osobliwości, ale jest ich mniej. Z większością da się porozmawiać, niektórzy jednak są bardzo zamknięci. Rozpoczyna się podział na grupy.
Mój rocznik? Mało osobliwości. Podział ludzi na bogatych i ładnych i resztę hołoty. Odróżniasz się od innych? To źle! Na pewno nie zostaniesz popularny w szkole, nawet o tym nie myśl. Może z wyjątkami.
Młodsi o rok bądź dwa?... Przerażam się. Ludzie bez polotu, bez fantazji. Jeśli nie jesteś ładny i bogaty lub nie masz znajomości jesteś nikim. Wyfiokowane paniusie, "stare młode", dorastające pedałki, nie wiadomo czy to chłop czy baba, onedirectioners, beliebers i wiele, wiele innych chodzących katastrof... Wyjątki? Są, ale nie usłyszysz o nich inaczej niż w negatywnym świetle. Jeśli w ogóle o nich usłyszysz.
Boję się świata. Boję się tego do czego on zmierza. Czy tylko ja tak to widzę?
Nawet jeśli będę apelować do ludzi, to i tak nikt mnie nie będzie chciał słuchać. Chociaż jeden "sukces" mam za sobą. Nauczyłam kogoś patrzeć w mój sposób na świat. Jeden człowiek nawrócony. Ale ile jeszcze do końca...
Czy człowiek powinien być traktowany jak pies?
Czy jednak ludzie zasługują na ludzkie traktowanie?
Są ludzie, którzy na ludzie traktowanie nie zasługują. To mordercy, ludzie organizujący ludobójstwa, pedofile i podobni im ludzie.
Ale czy innych ludzi można traktować jak psa?
Pies, który lekko pogryzł Panią.
Dokuczała mu.
Został ukarany.
Zbity.
Uciekł.
Ale nie chcę wrócić jak Lessie.
Bo nie mam do kogo.
Nie kocha swojej Pani.
Zgubił dom.
Szuka nowego.
Czy ktoś mnie przygarnie?
Siedzę i rozmyślam nad przyszłością, a obiecałam sobie, że nie będę tego robić. Wiem, że nie mogę przed nią uciec. Ale po prostu się jej boję. Boję się tego, co może przynieść. Dlatego nie chcę o niej myśleć, żeby się potem głęboko nie rozczarować. Tylko że takie myśli są nieuniknione i niestety przychodzą samoistnie.
Wydaje mi się, że kocham do tego stopnia, że nie potrafiłabym poradzić sobie bez niego miłości. Dlatego ciężko mi kiedy go nie ma obok. Jest, ale go nie ma. Nie ma go bardziej niż zwykle
Wiem, że mentalnie jest zawsze ze mną, że zawsze jest ze mną jego miłość. Lecz są momenty gdy mentalność, psychika i uczucia to trochę za mało. To prawda, są najważniejsze, ale czasem brakuje tej dopełniającej wszystko fizyczności, która jeszcze bardziej pozwala poczuć tamte trzy sfery.
Gdy mnie przytula czuję się bezpieczna.
Gdy trzyma za rękę czuję zaufanie.
Gdy całuje czuję miłość.
Gdy dotyka czuję obopólne oddanie.
Wszystko się łączy.
Najgorsza jest ta bezsilność. Bezsilność pochodząca ze świadomości, że nie jestem w stanie nic zrobić z tą samotnością. I przez to zaczynam myśleć o nim miłości. A stąd krótka droga do przyszłości.
I zatacza się kolejne błędne koło. Trochę ich za dużo.